wtorek, 26 lipca 2011

Couchsurfinowy weekend i kopalnia soli, która mnie dopadnie nawet w Rumunii :P

Pierwszy cały weekend rumuński za nami! Było aktywnie choć trochę deszczowo i burzowo - w zeszłym tygodniu przeżyłyśmy ogromną nawałnicę, z okna biura oglądałyśmy latające dachy a wracając do domu miałyśmy wielkiego stracha bo wszędzie na drodze zalegały powalone drzewa i pourywane linie wysokiego napięcia. Drogi oczywiście nieprzejezdne - krajobrazy podobne pewnie do tych z ostatnich ulew w Polsce. W weekend tak źle nie było ale swoje przeżyliśmy - o czym później :)

Dziś będzie bardzo "zdjęciowo" - na początek zaległe zdjęcia mieszkania, o które wszyscy się upominają :)

Na początek - kuchnia:

Wychodzimy z kuchni i przechodzimy korytarzem...


Do jednej z naszych dwóch sypialni:


Z innej perspektywy :)


Jest i dryga sypialnia


Łazienka nr 1.
Łazienka nr 2.

I na końcu salon:



Czy ktoś reflektuje na wakacje w Rumunii? :)

Wbrew chronologii - teraz niedziela :) Otóż niedzielę spędziliśmy w naszym miasteczku (hmm, no dobra, mieście - w końcu jedno z największych w Rumunii :D). Rano Msza Św - miała być w ichniejszym języku (jedyna po rumuńsku jaka jest w mieście) ale wyszło jak zawsze - po węgiersku. A dlaczego? Otóż Cluj to jedno z największych miast Siedmiogrodu i całej Rumunii - liczy ponad 300 tys. mieszkańców, jest tez drugim, zaraz po Bukarzeszcie, ośrodkiem uniwersyteckim - studiuje tu 100 tys studentów! Może pochwalić się dłuuugą historią, sięgającą czasów prehistorycznych i rzymskich. Stąd w mieście wiele zabytków z przeróżnych okresów, łącznie z pomnikiem rzymskiej wilczycy karmiącej dzieci. Miasto w całej swej historii należało do Rumunii, Węgier i Austrii - na stałe stało rumuńskie dopiero w 1947 roku. Co ważne, Cluj jest wielokulturowe, wielowyznaniowe i wielonarodowe - oprócz Rumunów mieszka tu duża mniejszość węgierka, saska (niemiecka) czy cygańska. Często podobno na ulicy słyszy się węgierski (moje ucho tego jeszcze nie wyłapuje - choć w zeszłym tygodniu zorientowałam się, że Msza to chyba po rumuńsku nie jest :P) i mnóstwo mieszkańców ma korzenie węgierskie. Rumunia jest prawosławna i dlatego większość Mszy katolickich jest po węgiersku. W mieście są dwie katedry - prawosławna:
 i katolicka:

A tu widok z drugiej strony rynku:


Oprócz tego jest mnóstwo innych kościołów - na każdym kroku natrafić można na cerkiew prawosławną, kościół greckokatolicki, rzymskokatolicki, protestancki, unitariański. W Cluj funkcjonują dwa wielkie teatry/opery: rumuński (na zdjęciu poniżej) i węgierski (podobno drugi najlepszy w Rumunii). Jeszcze nie byliśmy, ale wszystko przed nami :)


Wracając do relacji z niedzieli, po Mszy Św. zrobiliśmy sobie spacer po mieście, w głównej cerkwi prawosławnej trwało nabożeństwo (długie i piękne, jestem zachwycona prześlicznymi śpiewami) transmitowana na żywo przez telewizję. Wybraliśmy się do Ogrodu Botanicznego - jest ogromny i bardzo różnorodny: są i kaktusy, i ogród japoński, i dzikie krzaki i drzewa, i przekwitnięte róże. Wszystko!



Pogoda dopisała, po południu poszliśmy do kina na "Great Debaters" - polecam gorąco. Kino małe, studyjne - za 5 lei. Byliśmy sami więc  robiliśmy głupie zdjęcia, co niektórzy nawet filmiki kręcili :P


Wróćmy do piątku - jak to w piątek - praca :P W firmie dużo się teraz dzieje, zmiana loga, zmiana siedziby (jeszcze nie wiadomo gdzie ale być może naprzeciwko naszego mieszkania :P) - jesteśmy świadkami
przełomowych wydarzeń:D Kończymy szkolenie z VBA - w piątek właśnie mieliśmy konferencje z udziałem naszego kolegi, który jest w Brukseli na temat przyszłości :D Ponieważ nasz team jedzie do Londynu,
zostajemy same na ponad miesiąc :) Zaangażują nas pewnie w jakieś inne projekty - ale miejmy nadzieje ze na VBA też się czas znajdzie. Wieczór piątkowy to spotkanie couchsurfingowe - całkiem sporo osób
przyszło, zapoznaliśmy się z tubylcami, niemieckimi wolontariuszami, brazylijskim młodzieńcem podróżującym do Nowej Zelandii i polską matematyczka Kasią :D Z częścią z nich umówiliśmy się na sobotę, na podbijanie kopalni soli - Salina Turda :D Turda to miejscowość położona 40 km od Cluj, której główną i jedyną atrakcją jest Salina Turda. Ciężko do niej trafić, brak oznaczeń zupełny a i wejście jakoś niespecjalnie wyeksponowane (jakby na podwórku jednego z domów :P). Kopalnia różni się nieco od tych naszych, bocheńskiej i wielickiej, ale jest równie interesująca i piękna. Pierwsze zaskoczenie: nie ma przewodnika, do kopalni wchodzi się samemu i zwiedza się ją samemu :)


Nie ma zbyt wiele korytarzy więc nie sposób się zgubić. Jest za to fajna komora z efektem echa. Widać, że w kopalnie zainwestowano masę pieniędzy - ale efekt jest imponujący Mimo, że nie lubię "sztucznych", komercyjnych atrakcji, kopalnia zrobiła na mnie wrażenie. Do głównej, 80 metrowej komory można zjechać windą lub wejść po schodach. Taki oto widok rozpościera się z góy:

 
Tam na dole czeka gama atrakcji: bilard, ping pong, koło młyńskie. I amfiteatr, w którym akurat w sobotę odbywał się koncert orkiestr dętych.


No i na koniec perełka: prześliczne jezioro solne :) Widok na jeziorko z góry zapiera dech:


To już podczas schodzenia po schodach:

 
 No i widok z łódki:
 Spojrzenie w górę:

I jeszcze ostatni raz przed wyjściem podziwiamy jeziorko...


I liżemy sól :P


Taaak, kopalnie soli są piękne (zapraszam do bocheńskiej!) :)

Kolejny punkt programu - oczywiście piknik i trekking :D Pojechaliśmy (może to za dużo powiedziane, próbowaliśmy pojechać i się wreszcie udało - dzieci mówiące po angielsku nam drogę tłumaczyły :D) do wąwozu Turda - Cheile Turzii . Wąwóz ma około 3 km długości, a okalające go pionowe skały wznoszą się na 300m od jego dna. W samym wąwozie jak i w innych zakamarkach wapiennych skał można się doliczyć około 60 jaskiń. Jest to też raj wspinaczkowy, wytyczono tu bardzo dużo tras wspinaczkowych o różnym stopniu trudności. Wycieczka jego dnem zajmuje około 1,5 godziny w jedną stronę, wrócić można na dwa warianty górą. W pierwszą stronę wyruszyliśmy dnem - niestety pogoda nie sprzyjała nam tego dnia, chmury wisiały nad nami i co jakiś czas kropiło. Sam wąwóz jest piękny, można tam przyjechać na weekend z namiotem (na pewno to zrobimy!) - turystów brak, sami tubylcy :) No i następnym razem zrobię więcej dobrych zdjęć :D

Grupowe zdjęcie po pikniku i przed wyruszeniem - i ruszamy!


Ryby? Nasz holenderska koleżanka była nieźle zdziwiona :D



Kilka fajnych mostków do pokonania...




 I jesteśmy prawie u celu :D


Kilka minut po zrobieniu tego zdjęcia rozpoczęła się taka ulewa, ze uciekaliśmy czym prędzej na koniec wąwozu do domku "kawiarnianego" - kawiarnią tego nazwać nie można :P Ponieważ było mokro i ślisko, nasza koleżanka Alexandra, która miała ładne sandałki, została po drugiej stronie wąwozu, a my ruszyliśmy w drogę powrotną (niestety też dołem - niestety bo chciałam zobaczyć górę :P ale w taką pogodę się nie dało). Po godzinnym marszu dotarliśmy do samochodów i wyruszyliśmy dziwnymi dróżkami odebrać Aleksandrę. Jeśli kiedykolwiek ktoś będzie narzekał na drogi w Polsce to zastrzelę! Po ulewie drogi były masakryczne, co chwile czuliśmy jak uderzamy nadwoziem w podłoże. W jednym miejscu zakopaliśmy się prawie w błocie - w centrum miejscowości, droga stroma w dół tak z 500 m, asfaltowa? gdzie tam - zwykła polna, błota na pół metra. Wow, było ostro. Szkoda ze nie myśleliśmy o robieniu zdjęć (chyba Mateusz jakieś tam pstrykał ale nie może ich póki co zgrać więc uzupełnię "galerie" później). Tak dla zainteresowanych - wąwóz Turda w ładną pogodę: http://obiezyswiat.org/index.php?gallery=14866.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz