poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Średniowieczne ścinanie głów

Witam w kolejnym odcinku "Boso przez Rumunie" :P Dziś będzie dużo: o poprzednim tygodniu, tym tygodniu i weekendzie między nimi :D A ponieważ już minął kolejny weekend (mam tydzirń spóźnienia) - będzie też zapowiedź kolejnego odcinka. Wydarzeniem zeszłego tygodnia było firmowe wyjście na tzw. "sport activity" - tym razem kręgle, ping-pong i rzutki. Bawiliśmy się świetnie, nasz szef (a właściwie manager naszego działu) po prostu jest wykapanym Fredem Flinstonem (szczególnie jak rzucał kulą :P). Do końca sportowych wyczynów wytrwało nas 5 dziewczyn. Jesteśmy dumne z żeńskiej reprezentacji firm!

Ponieważ czwartek i piątek były pochmurne i zapowiadano deszcz na weekend, postanowiliśmy nasz weekend w przepięknym miasteczku Sighişoara rozpocząć dopiero w sobotę rano. Akurat miał się odbywać tam coroczny Festiwal Średniowieczny więc zaopatrzeni w śpiwory, namiot i jedzenie o 7 rano wyruszyliśmy w drogę.Na drugie śniadanie zatrzymaliśmy się w Târgu Mureş, przyjemnym miasteczku (co ciekawe, mieszka tu 50% Rumunów  i 50% Węgrów), 50 km od naszego destination. Tam natrafiliśmy na prawdziwy wysyp wesel - o godzinie 10 rano, w centrum, w cerkwi - wszędzie mnóstwo spacerujących par ślubnych, z całymi orszakami gości, fotografami, kamerzystami. Prawdziwy nalot! Nawet się zastanawialiśmy czy to jakaś specjalna okazja ale to po prostu chyba tylko sobota... ;) W mieście zwiedziliśmy piękny Pałac Kultury (na zdjęciu od środka :P)

zjedliśmy na ławce w parku śniadanie (wdając się w rozmowę, bardziej na migi, z panami sprzątającymi park, którzy byli głęboko zafascynowani takim niecodziennym zjawiskiem jak my :P),

pospacerowaliśmy po ciekawych zakątkach miasta
i wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Dotarliśmy wreszcie do Sighişoary, średniowiecznego miasteczka w samym sercu Rumunii. Stare Miasto jest jednym z najpiękniej zachowanych średniowiecznych grodów, wpisane na listę UNESCO. W weekend odbywał się Festiwal Średniowieczny, bardzo się ucieszyliśmy że uda nam się zobaczyć to wydarzenie. Z drugiej strony z tego powodu w mieści było mnóstwo turystów z całej Europy i straciło ona coś ze swojego sentymentalnego, średniowiecznego spokoju. Ale to nic - wrócimy tam jeszcze na pewno i odkryjemy Sighisoarę z innej strony.
Heh, pierwszy problem - jak znaleźć kemping/miejsce na rozbicie się na dziko :D Mieliśmy jakieś namiary na płatny kemping, popytaliśmy ludzi, pobłądziliśmy i znaleźliśmy się na wątpliwej jakości drodze prowadzącej na wzgórze po drugiej stronie miasta. Gdzieś tak w połowie wzgórza zobaczyliśmy rozbite namioty więc postanowiliśmy się tam też rozłożyć. Rozbiliśmy namiot (hmm właściwie chłopcy rozbili, my się przyglądałyśmy -  nawiązywałyśmy też znajomości z sąsiadami, co jest bardzo istotne :D) i wyruszyliśmy do miasta. Parkowanie było istnym koszmarem, ale Paulinka jak zawsze spisała się na medal! Obiad, kawa i enjoy!
Zachwycający był ten festiwal! W murach miasta poustawiane mniejsze sceny, na których odbywały się koncerty, walki rycerskie, przedstawienia, tańce. Wszędzie wokół porozkładane stoiska średniowiecznych kupców, katów (!), płatnerzy i wszelkiej maści rzemieślników. Całe popołudnie spacerowaliśmy po mieście, zachwycając się wszystkim wokół. Wieczorem dopadło nas zmęczenie, więc postanowiliśmy powrócić na kemping, wypróbować czarne wino browaru z Cluj (czarne piwo za 2,7 :D) - bardzo smaczne swoją drogą i odpocząć trochę przed wieczorem. Jak wymyśliliśmy, tak zrobiliśmy - i gdy już zapadł zmrok wróciliśmy do centrum. Wow! Teraz miasto zmieniło swój charakter. Pięknie oświetlone (podobno zasługa niemieckich konserwatorów zabytków :P) zrobiło na nas jeszcze większe wrażenie. Posłuchaliśmy dobrej muzyki (nawet kupiłam płytę pewnego rumuńskiego duetu i dostałam autograf - jak kiedyś ta Julia zostanie sławna - a zostanie bo ma rewelacyjny głos - to sprzedam tę płytę za miliony :P), pooglądaliśmy walki rycerskie, Darek postrzelał z łuku i nastał czas powrotu do namiotu. Ponieważ wszyscy sąsiedzi spali, musieliśmy być bardzo cicho (co jest trudne mając szczoteczkę elektryczną :P). Podjechaliśmy jeszcze samochodem na sam szczyt, gdzie jest punkt widokowy na całe miasto i pensjonat. W nocy obudziły nas fajerwerki, niestety z pola namiotowego nie mieliśmy dobrego widoku na miasto więc nikomu nawet nosa z namiotu wychylić nie chciało :P
W niedzielę rano poszliśmy jeszcze raz na wzgórze, żeby tym razem zobaczyć miasto w dzień. Okazało się, że obok pensjonatu jest też pole namiotowe, bezpłatne (tak zrozumieliśmy panią w recepcji), z prześlicznym widokiem. No i wtedy zrodziła się w naszych głowach myśl: zostajemy jeszcze jedną noc. Wszystkich udało się przekonać, namiot rozłożyliśmy w nowym miejscu, obok stacjonującej rumuńskiej rodzinki (bardzo sympatyczni i weseli ludzie). Popołudnie minęło nam pod znakiem występów różnych bractw rycerskich i średniowiecznych z całej Europy - było i emocjonująco, i zabawnie i tanecznie. O 18 Msza Św. (po węgiersku of course, ale Ewangelia i Ojcze Nasz były też po rumuńsku o dziwo), sesja zdjęciowa z rumuńskim wojownikiem, który poprosił mnie o rękę (heh, nie wzięłam namiarów na FB ani nr tel i nie wiem czy go teraz odnajdę) a Mateusza o mało nie zamordował wzrokiem , spacery i wejście na Wieżę Zegarową. W Sighisoarze jest też dom w którym urodził się Drakula - obecnie przerobiony na restaurację.

Kilka zdjęć:

 Widok z naszego kempingu




 To miasto jest zachwycające!



 
 Dom Drakuli!!


 A tu przyjmuje oświadczyny :D


Mateusz poczuł się zazdrosny i o mnie walczy :P (nie wiem czemu akurat on, ale anyway :P)

Na wieczór zaplanowaliśmy ognisko, a zupełnie nieplanowanie na naszym kempingu spotkaliśmy Polaków - znajomych Pauli, którzy podróżują po Rumunii. Jaki ten świat mały... :) Cały wieczór słuchaliśmy rumuńskiego disco-polo, gdyż nasi sąsiedzi okazji się wielkimi fanami takiej muzyki i nawet ojciec rodziny żwawo tańczył ze swoimi córkami. Ale bez najmniejszych problemów im to wybaczyliśmy, gdy okazało się że mają korkociąg, o którym my kupując wino całkiem zapomnieliśmy. Z wizją pobudki o 4 rano, poszliśmy spać dobrze po północy. Podróż rano nie należała do najprzyjemniejszych, szczególnie do Paulinki bo chłopcy zasnęli oczywiście - ale daliśmy radę i o 9 już siedziałyśmy przy biurku w pracy, wykąpane i niewypoczęte do cudnym weekendzie w Sighisoarze.

W następnym odcinku będzie o krowie ukrytej w automacie, najgorszej drodze świata, mrocznych jaskiniach i rzekach, które porywają niewinne niewiasty! Zapraszamy :)

3 komentarze:

  1. Nieważne, że akurat Mateusz o Ciebie walczył, ważne, że walczył z katem :) I nie stracił przy tym głowy... chyba, że dla Ciebie :) Buziaki i czekam na ciąg dalszy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. No już myślałem, że ten blog umarł śmiercią tragiczną, ale widzę, że coś tu jeszcze żyje :P Lili pisz WIĘCEJ !!! :D pozdrowienia z Polski :)

    OdpowiedzUsuń